Od lat juz czekam na daimoniona, na ducha inspiracji. Żeby przyszedł, zeby natchnął mnie twórczością bezkresną, co rozciąga się jak stąd do tamtąd, gdzie świat kolorowszy, migotliwy i szczęśliwszy. Bo wierząc od lat że tylko poprzez twórczość pisarską potrafię wydobyć się sama z siebie, z włąsnej niemocy i bezradności, zakopałam się tylko głębiej i mocniej w niebycie i oczekiwaniu.
Oczekiwałam od lat na coś, co spadnie z nieba, natchnie mnie i odtąd już będzie dobrze. Zupełnie jak w tych bajkach o śpiących księżniczkach i rycerzach wyzwolicielach. I ja byłam tą śpiącą a dajmonion, moje natchnienie miał pojawić się i zbawić udręczony umysł. A tymczasem natchnienie jest tylko wynikiem pracy, wysiłku, prób podejmowania, wciąż i wciąż od nowa. To jak lewdo widoczny przebłysk czegoś, intuicji, która migocze delikatnie w rozświetlonym lampą pokoju. Trzeba byc tam na miejscu i aktywnie wypatrywać a wtedy może będzie się pobłogosławionym przez chwilę, przez ten jeden moment tą odrobiną natchnienia. A może nie przyjdzie ono nigdy ale moje wysiłki żeby pisać i żeby tworzyć nie pójdą na marne.
Bo co jeśli te wszystkie opowieści o wielkim talencie i cudzie natchnienia, twórczej inspiracji to tylko ściema, wielki kłam, zapewniający pozycję nielicznym, tym którzy rzekomo dar ów posiadają. Kłamstwo które trzyma nas masy ludzi w niedziałaniu poprzez wiarę ze my właśnie nie jesteśmy tymi wybrańcami muzy artystycznej?
Tak więc dzisiaj siadam i zapisuję potok myślowy, bo przecież dzień po dniu wypluwamy z siebie setki tysiące myśli, tych bardziej lub mniej udanych. Więc może wystarczy po prostu siąść i zacząć przelewać strumień przepływającej świadomości na papier a słowa pojawiają się same. To w trakcie pisania wszystko samo niemalże się tworzy a ja staję się świadkiem jedynie tego co pojawia się na mojej kartce.